Rezerwowana w tamtym roku, wyczekiwana, tygodniowa zasiadka na „kultowym” Jeziorze Miłoszewskim jest już historią – jaką ?
Rozpoczynamy zasiadkę, meldujemy się na st. 30, robimy rekonesans, zaniepokojeni dużą presją – mocnym obstawieniem naszego brzegu, 3 os. na 28 i 29 i 2 os. na 33 i my na 30 – każdy po 2(3!) kije na osobę i to tydzień po zawodach, które były na tej wodzie. Nie wiemy, czego się spodziewać, szybkie przywitanie z sąsiadami, dogadanie mniej więcej granic, żeby tydzień minął w „przyjaznej” atmosferze i działamy.
Godziny wieczorne, wiatr w twarz, siedzimy z Pawłem, opowiadam świeże wrażenia z tripu po Itali popijając włoskie Limoncelli i jest – delikatne branie, lekko idzie, więc hol do brzegu i melduje się pierwszy miłoszewski karp 13.8 kg. Już jest dobrze, siedzimy dalej pełni nadzieji, podbudowani dobrym otwarciem i po 30 min od wywózki na tym samym kiju znowu delikatne branie i boom…tym razem czuje, że waga high, ale spokojny hol pozwala na podebranie ryby przy pomoście. Jest pierwsze 20+ , moje PB, myślimy sobie „Miłoszewo odczarowane”….szybka wywózka, apetyt sukcesu urósł, coraz bardziej pewni, czekajac na kolejne piikiii idziemy spać….nic bardziej mylnego. Kolejne 2 dni zmiana pogody, wiatr w plecy i cisza totalna … 4-ego dnia rano podczas deszczu branie leszcza, a po 2 godz. na drugim kiju branie, którego że względu na „przedszkolny” błąd spowodowany pośpiechem ze względu na deszcz nie zauważyłem – 2 dni czekania i przegapione branie, ryba się spieła robiąc niezły hałas, który nawet zauważyli sasiedzi. Nie mogłem tego przezyć! Było to ostatnie branie jakie miałem, chociaż na ostatnią dobę znowu zmienił się wiatr w twarz i na wodzie i echo widzieliśmy, że coś sie znowu dzieje, mieliśmy naprawdę duże nadzieje, które niestety zostały drastycznie zburzone. Dostaliśmy w prezencie na ostatnią dobę nowych sąsiadów i nasze początkowe ustalenia granic stały się fikcją. A moje główne, tydzień nęcone miejsce stało się „wspolnym”. Zaczeło się … przewożenie, ściągniety zestaw, niepotrzebne nikomu przepychanki – zburzyło mi to klimat karpiowy i tak nie doławiając już nic zakończyliśmy zasiadkę.
„PRESJA” … nie wiem, to chyba nie dla mnie …